Całe szczęście, że dojechałem przed zmierzchem. Przynajmniej z początku trzeba stwarzać pozory. Wszedłem po kolei na piętro, a potem doszedłem pod drzwi z dużą dwójką na froncie. Wyjąłem klucz i otworzyłem nim drzwi. No wystrój jak w akademiku. Cóż by innego. Wszedłem i zamknąłem za sobą drzwi. Zająłem łóżko bliżej okna, by móc szybciej wyjść nocą. Przy użyciu kilku, że tak powiem dziwnych niby czarów rozpakowałem się i usiadłem w kącie medytując. Czekałem na zmrok. Nie do końca chciałem tego, ale nie mam na to wpływu.